16.10.2015

Spokój to pojęcie względne, gdy za rogiem czyha apokalipsa

Dzikie łomotanie serca było jedyną muzyką w najbliższej okolicy. Obijało się niespokojnie o żebra Anonimowego Alkoholika, niczym piłka tenisowa od rakiet z tą różnicą, że robiło to o wiele, wiele szybciej. Zmrużyła oczy chcąc jeszcze bardziej się skupić. Cisza zdawała się napierać na wszystko wokół. Ruiny jakby się skurczyły, a ludzie jakby skarleli. Sięgnęła do łydki po nóż, gdy nagle zamarła. Kilka kamieni zjechało z najbliższego nasypu. A więc wciąż tu jest. Pomyślała. Świst powietrza przestraszył nawet chmary. Z czarnej pokraki wyszedł obłok szarawej pary. Dźwięk ten odbił się od wszystkich ścian, a że woda była blisko, poniosła go hen daleko na druga stronę Warszawy. Alicja korzystając z takiej okazji uzbroiła się należycie w dwa noże. Czy wystarczą żeby choćby zadrasnąć wroga? Tego nie była pewna. Na razie jednak nie chciała otwartej walki. Ostatnie upały nadwerężyły siły wszystkim stworzeniom, nawet jej, chodź uważała się za lepszą i silniejszą od innych.
Czarna bestia poruszyła się niespokojnie i z ostrym zgrzytem nienaoliwionych części odwróciła się od sterty kamieni i ruszyła w dalszą drogę. Alicja ostrożnie wyjrzała zza muru. W tym labiryncie ścian i gruzów zdążyła dostrzec tylko czarny, grupy ogon, który wróg ciągnął za sobą. Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i wyszła na światło dzienne. Chmary zakrakały na jej widok, chcąc dać sygnał cantetowi, że ma wrócić. Jednak nic takiego się nie zdążyło, a same ptaki w końcu ruszyły za swoim idolem.
- Głupie ptaszyska - warknęła Alicja i odwróciła się w stronę zaszlamionej Wisły. Ale już jej nie dostrzegła.

Dominika doskonale wiedziała, że kiedyś w końcu musiała nastąpić ta chwila, w której będzie zmuszona na powrót rozdzielić się z siostrą, aby poszukać pożywienia. Mimo, iż przeklęte obawy niczym stado ów ptaków wzbierały się w jej głowie, musiała mieć nadzieje, że tym razem będzie inaczej i uda im się spotkać w wyznaczonym wcześniej miejscu. Z jedną osobą niefortunnie straciła już kontakt, a mimo tego jak bardzo chciał co krok sprzedać ją Martwym - nawet polubiła jego towarzystwo. Nawet, bo nie wiadomo, czy wciąż żyje.
Rudowłosa przystanęła na moment, spojrzeniem brązowych tęczówek uważnie lustrując okolice, a wsłuchując się jedynie w nieprzenikliwą ciszę, jaka ją otaczała. Było wręcz za spokojnie, co samo już rozsiewało niepokój. Nie widząc jednak innego wyjścia poprawiła plecak zsuwający się z jej ramienia, po czym żwawo ruszyła przed siebie. 

Szare ręce z naznaczonymi czarnymi żyłami zacisnęły się na szyi Alicji. Odruchowo złapała za ręcę swojego oprawcy, ale okazał się być niezwykle silny. Półmartwi. Przeszło jej przez myśl. Obrazy przeszłości przesuwały się jej przed oczyma, zasłaniając prawdziwy obraz sytuacji. Z jakąś niewykrzesaną siłą kopnęła martwego faceta w krocze, nie sądząc, aby cokolwiek to dało. Martwy puścił ją i lekko się zatoczył do tyłu. Zamachnął się ręką, ale ta w porę się uchyliła. A to niespodzianka. Uderzyła to coś z buta w twarz, wybijając mu przy tym szczękę. Martwy jeszcze raz się zatoczył, potknął się o najbliższy kamień i upadł z głośnym plaskiem. Alicja podeszła do niego i bez żadnych ceregieli poderżnęła mu gardło. Czarno-czerwona krew rozbryznęła na wszystkie strony. Alicja przykucnęła przy nim i zaczęła go przeszukiwać. Znalazła kilka zbędnych banknotów, zbędnych dokumentów i stary scyzoryk. Rozejrzała się w około. Teraz naprawdę nastał spokój w tej okolicy.
Martwy z jakimś dziwnym mlaskaniem wyciągnął ręce w jej stronę. Ciągle się krztusząc, nie mógł za wiele zdziałać. Alicja wstała i jeszcze raz uderzyła go w twarz, tym razem skręcając mu kark. Ciało znieruchomiało, a Anonimowy Alkoholik pobiegł w stronę labiryntu gruzów.

Po dłuższym czasie bezowocnej wędrówki, przed oczyma rudowłosej wreszcie poczęły malować się sylwetki ogromnych, martwych budynków wznoszących się ku niebu, poszarzałych za sprawą mijającego czasu, gdzie psotny wiatr hulał między pustymi okiennicami, gdzie niczym pułapki wystawały ostre, małe kawałki szkła, które niegdyś jeszcze tworzyły całą szybę zza której na ulice Warszawy spoglądali pracownicy wykonujący swoje zadania w ów budynku.
- Co jest, kurwa - warknęła sarkastycznie pod nosem, spoglądając beznamiętnym wzrokiem w obraz malujący się przed nią. - Wygląda to wszystko jak po przejściu apokalipsy - dłonią wymacała w kieszeni czarnej bluzy papierosa, po czym włożyła go do ust i parsknęła krótkim śmiechem: - No tak, mamy apokalipsę. Dominika, ty demonie żartu.
Mówiąc to z powrotem ruszyła dalej, mając nadzieję, że tym razem ominą ją jakiekolwiek niespodzianki.

Potknęła się o jakąś deskę. Zaklęła z bólu. Jednak niewiele miała czasu. To pokraczne cholerstwo uwzięło się na mnie. Wskoczyła na najbliższy murek i biegnąc po rozsypujących się cegłach, usłyszała nagły świst tuż przy lewym uchu. To pokaźny kawałek ostrego metalu o włos minął  jej głowę.
- Kurwa. - Zeskoczyła na ziemię przy niższej stercie cegieł i pobiegła co sił w nogach przed siebie. Głośny huk lekko ja ogłuszył, a pobliski mur wyleciał w powietrze. Cantet z sykiem wspiął się na inną ścianę i naśladując goryla pognał za Alicją. Ta naładowała broń i wślizgnęła się za najbliższą elewację. Zdezorientowany stwór zatrzymał się i zaczął węszyć. Dziwny świst wypełnił powietrze, by zastąpiło je głuche odbijanie puszki o ziemię. Dziewczyna wyjrzała. Z srebrnej puszki wydostawał się..
- To chujstwo ma gaz łzawiący!- Zwinnie wskoczyła na pobliski nasyp. Podeptała kilka trupów, przeskoczyła powykrzywiane pręty. Zeskoczyła na dół, pobiegła dalej. Kolejny dynamit totalnie rozwalił już ledwo stojące resztki budynku.Wyciągnęła nóż i rzuciła go za siebie nie patrząc, gdzie celuje. Usłyszała tylko dziwny syk. Zatrzymała się i spojrzała na wroga. Sięgnęła po kolejny nóż i go rzuciła. Jednak cantet wyciągnął swoją trzecią, zakrzywioną kończynę daleko przed siebie i zwyczajne go odbił.
- Jak śmiesz odbijać moje nożne?! - wzięła granat, wyciągnęła zawleczka i rzuciła w stronę zbliżającego się wroga. - Pieprz się.
Stwór spojrzał na granat i dopiero teraz pojął co się święci. Chciał zawrócić, ale eksplozja mu to uniemożliwiła. Alicja z poszarpanym ubraniem i zasmoloną twarzą otrząsnęła się z gruzów i ruszyła dalej. 

Z chwilowego zamyślenia z powrotem na ziemie przywrócił ją przygłuszony huk, jaki dotarł do jej uszu. Zaciekawiona wzrokiem wyśledziła w oddali słabo pnący się w górę ślad dymu, który niknął w chwilę później. Mrużąc delikatnie powieki ścisnęła w zębach papierosa, stwierdzając, że lepiej będzie skręcić nieco w bok, nie kierując się centralnie w tamto miejsce. Mogła jedynie domyślać się, co rozgrywa - bądź rozgrywało - się w tamtym miejscu, a ona nie chciała stać się kolejną nędzną bohaterką, pchającą się tam, gdzie nie potrzeba.
Nika przyśpieszając nieco kroku zaczęła teraz biec truchtem, co jakiś czas rozglądając się uważnie, czy w pobliżu nie ma aby na pewno nikogo, kto mógłby zainteresować się jej osobą. 

Trucht.
- Co to znowu za cholerstwo - warknęła, trochę za głośniej niż powinna w tej sytuacji. Otarła twarz. Wyjrzała zza muru na najbliższą uliczkę. Miała niewiele magazynków z nabojami. Niewiele, a dokładniej dwa. Starała się omijać wszelkie niebezpieczeństwa, ale te jakby przychodziły do niej przyciągane niby magnesem. Spokój panował, chodź wiedziała, że spokój to pojęcie względne. Kamienie gruchotały jej pod czarnymi, właściwie już szarymi traperami. Trucht. Ktoś ewidentnie postanowił pobiegać sobie w celach rekreacyjnych. Kurwa, co za kretynem trzeba być, żeby biegać, gdy cantety są tak blisko. Usłyszą go i znowu rozpocznie się jatka. Przystanęła. Warstewka kurzu jeszcze się unosiła w powietrzu po ostatnim wybuchu. Człeki mają żarcie. Uśmiechnęła się pod nosem i zrobiła krok do przodu, ale znowu stanęła. Martwe oczy jasnowłosej dziewczynki spoglądały na nią ze strachem, ale i zaciekawieniem. Brudna szmata, chyba sukienka, nie zakryła wszystkich ugryzień na jej nogach. Powoli zrobiła pierwszy krok w stronę Alicji. Ta zaś przyglądała się jej przez chwile, niby z namysłem, ale ostatecznie wyciągnęła przed siebie karabin i pociągnęła za spust. Seria strzałów przeszyła chude ciało dziewczynki. Jeszcze czerwona krew zaplamiła jej brudną sukienkę.
-Nie mam czasu na niańczenie bachorów - mruknęła. Założyła sobie przez ramię broń i wspięła się na mur. Trucht ustał, ale i tak dostrzegła już osobę, która robiła taki raban. Wskoczyła na szczyt ściany i pochylając się powoli szła po nim w stronę nowej osoby.

I znów dotarły do niej nowe dźwięki, lecz tym razem ktoś ewidentnie bawił się bronią. A ona znów przystanęła, wyciągając z ust papierosa, którego schowała bezpiecznie do kieszeni spodni, po czym rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu śladu ów tego, kto jeszcze chwilę temu narobił hałasu. Czuła, że osoba ta jest blisko, lecz na początku nie mogła dostrzec choćby zarysu jej sylwetki przez kujące ją w oczy promienie słoneczne. Dopiero gdy przyłożyła dłoń do czoła jej wzrok natrafił na czerwonowłosą kobietę, zbliżającą się w jej stronę powolnym krokiem. Nie znała jej, lecz wiedziała już, że nie może jej ufać, a może było to spowodowane intuicją, która właśnie tak jej podpowiedziała. 

Wyrwa w murze uniemożliwiła jej dalsza wędrówkę. Zeskoczyła na dół. Osoba, którą śledziła była już blisko. Rozejrzała się dookoła, ale otaczały ją tylko łyse ściany, a pośród nich walały się cegły i tynk. Niczym kot szła po gruzie, nie chcąc, aby nawet kamyczek zjechał z nasypu. Przeszła przez wielką dziurę w ścianie i znalazła się w ślepym zaułku. Lecz intuicja podpowiadała jej, że tamta osoba jest za ścianą. Zasłuchiwała. Po chwili grzechotanie kamieni oznajmiło, że nieznajoma dziewczyna ruszyła dalej. Alicja weszła na wielki kawał betonu, który był całkiem niezłym podwyższeniem. Złapała się muru i podciągając się, weszła na niego. Tak jak wcześniej usłyszała, dziewczyna zdążyła się już trochę oddalić. Wlazła na szczyt muru, przycupnęła i zaczęła ja obserwować. Automatycznie w jej dłoniach pojawiły się noże. Za bardzo ukochała tę broń, dlatego praktycznie zawsze używała tylko jej. Przekręciła głowę, niczym dziecko widząc nowa zabawkę.
- Ktoś ty? - zawołała do nieznajomej.

 W sekundę wyprostowała się niczym struna, czujnym wzrokiem brązowych tęczówek wyszukując źródła głosu, który dotarł do jej uszu niesiony pomiędzy opustoszałymi budynkami, bądź ich szczątkami. Jak otoczony drapieżnik - bądź też uciekająca zwierzyna - rozglądała się uważnie, a jej serce obijało boleśnie o klatkę piersiową kiedy adrenalina buzowała w jej żyłach na samą myśl spotkania z żywym człowiekiem. A trwało to zaledwie kilka sekund, gdyż wkrótce wraz z głębokim oddechem uspokoiła się, kiedy to wreszcie udało jej się odnaleźć postać czerwonowłosej kobiety, z zaciekawieniem przyglądającej jej się.
- Na pewno żywy - odkrzyknęła niby od niechcenia, zakrywając czoło dłonią przed rażącymi promieniami, po czym dodała: - Dominika.
Na pewno nie ufała, czerwonowłosej, to było pewne, jednakże nie miała powodu do ukrywania własnego imienia, zwłaszcza, że i tak nazwiska nie posiada i to jeszcze w tym świecie gdzie przyszło całej reszcie "żyć".

 Uśmiechnęła się pod nosem i zgrabnie zaskoczyła na dół. Głuche tąpniecie butów o bruk odbiło się echem o szare ruiny. Powoli się wyprostowała pozwalając aby czerwone włosy rozwiał delikatny wiatr.
- Miło mi - rzekła, powoli stawiając krok w stronę Dominiki. - Jestem... Alicja.
Odparła z lekką nutą wahania w głosie. Zaśmiała się cicho i podeszła do nowo poznanej dziewczyny. Stanęła przed nosem Dominiki i wyciągnęła prawa dłoń w geście powitania.

Przez krótką chwilę spoglądała na czerwonowłosą, jakby w celu odgadnięcia jej zamiarów, bądź po prostu zlustrowania jej postaci, jednakże szybko stwierdziła, iż nawet jeśli owe zamiary posiadała, ona na pewno by ich nie odkryła, nawet, jeśli bardzo by się starała. Ona w głębi duszy nie chciała źle, jednakże nie mogła być tego pewna o kobiecie. Lecz idąc tą samą drogą co Alicja również wyciągnęła dłoń przed siebie, ściskając tą, którą wyciągnęła kobieta.
- Mi również - odparła, jakby nigdy nic, nadal nie spuszczając jednak oczu z czerwonowłosej. W duchu jednak zaśmiała się pusto. To wszystko tak bardzo przypominało rzeczywistość jaka kiedyś otaczała wszystkich ludzi, a to przywitanie było tak bardzo do ów rzeczywistości zbliżone.  

Poczuła ciepłą dłoń Dominiki po czym nieznacznie się odsunęła. Schowała noże do pochew i przykryła je płaszczem.
- A więc mam rozumieć, że nie przemierzasz tego jakże pięknie zrujnowanego świata w pojedynkę. - Zilustrowała uważnie postać dziewczyny. - Znasz jakieś punkty żywieniowe dla uchodźców?
Alicja uniosła brew i od niechcenia omiotla wzrokiem otaczające je ruiny.

- Raz jest się samemu, kolejnym razem z kimś. Zależy czy na drodze napatoczy się żywe, czy martwe mięso - wzruszyła ramionami, nie chcąc powiedzieć wprost, że od jakiegoś czasu podróżuje z siostrą. - Słyszałam o paru, a nawet jeśli, zapewne zostały już doszczętnie opustoszałe. Jedzenie najpewniej będzie tam, gdzie najwiecej tych skurwieli. W końcu wszyscy ci, którzy próbowali, skończyli tak samo powiększając ich grono. Jeśli chcesz, mogę zaprowadzić cię do jednego z nich, znajdującego się najbliżej.

 - A więc napotkałaś żywych i twierdzę, że to nie były zwykle bandy zbirów.  Mam rozumieć, że w tej części praktycznie wszystkich wymiotło. - Skończyła bardziej do siebie niż do Dominiki. Westchnęła i ruszyła w stronę budynku należącego niegdyś do telewizji polskiej. Przystanęła, ale nie odwróciła się w stronę dziewczyny. Spojrzała na zasyfione szyby budowli chcąc dostrzec jak najwięcej niecodziennych szczegółów. Kilka kruków wyleciało z wyrwy ze wschodniej sciany. Spojrzała na dół. Pod budynkiem walały się sterty skruszonego szkła. Pośród nich Alicja dostrzegła dziwny ślad, jakby ktoś ciągnął coś po ziemi. Ślad zniknął za kolejną jeszcze większą wyrwą ukrytą gdzieś w cieniu innych ścian. Czarna dziura nie byka zbyt zachęcającą kryjówką. 
Z zamyślenia Alicję wyrwało krakanie kolejnych kruków. Odwróciła się i podeszła do Dominiki. - Nie wiem jak ty, ale mnie tu nie było. - I truchtem pobiegła w przeciwna stronę zdała od zdradzieckiego szklanego budynku.
 
 Widząc oddalającą się sylwetkę Alicji sama nie miała zamiaru zostawać tu dłużej, zwłaszcza, że ów miejsce nie przyciągało swoim wyglądem, jak i nie sprawiało wrażenia takiego, gdzie w środku znajdzie się bezpieczną przystań. Chociaż... Jebać, teraz nigdzie nie jest się bezpiecznym, nawet w miejscu, gdzie teoretycznie uznało się go za swoją ostoje. Liska zmrużyła delikatnie oczy, jeszcze przez krótką chwile lustrując budynek telewizji polskiej, po czym odwróciła się na pięcie, chcąc podążyć za czerwonowłosą.
Lecz...
Charakterystyczny odgłos szurania po szkle zwrócił jej uwagę. Szybko skryła się ona za kawałkiem walącej się ściany, spoglądając w stronę wejścia do budynku. Przez dłuższą chwilę nie działo się zupełnie nic. Ustał wiatr, nawet wrony przestały wydawać z siebie te irytujące dźwięki i zasiadły na słupach, z zaciekawieniem spoglądając w dół. Dominika czuła jak serce bezlitośnie łomocze jej w piersi, jakby dosłownie za moment miało wyskoczyć i miała już w planach jak najszybciej opuścić swoją "kryjówkę", gdy nagle ze zdewastowanego budynku telewizji polskiej wyszły trzy, dzikie bestie. Lew, trzymający w pysku jednego z zainfekowanych - tyle, że bez głowy - oraz dwie lwice towarzyszące mu. Ich ciała były całe poranione, ociekające krwią, bądź naznaczone zaschniętą, czarną substancją, podrapane, a gdzie nie gdzie zamiast skóry i mięsa widać było same kości. Wydawały z siebie dzikie, nienaturalne pomruki, przekrwionymi ślepiami obserwując okolicę.
- O kurwa - przeklęła bezgłośnie, bo na tyle było ją w tej chwili stać.

26.08.2015

Ja nie dam rady?

Ile to już minęło? Jeśli dobrze liczyła, dziś właśnie siódmy dzień, odkąd z inicjatywy życiowego pecha rozdzieliła się z Sewerynem, uciekając przed chmarą Martwych lgnących do niej swoimi zgniłymi łapskami. Zdołała uciec, przeżyć, lecz wraz z upływem dni nic choć trochę nie zmieniło się na lepsze - a mowa tu głównie o znalezieniu pożywienia. Szwędała się po najróżniejszych zakątkach, lecz ni to wcale nie mogła trafić na coś, co zapełniłoby choć trochę jej żołądek, bądź w połowie było jadalne. Na dodatek nawet pogoda nie raczyła sprzyjać pieszym wędrówką rozgrzanymi ulicami Warszawy, gdyż tego dnia piekielny żar lał się z nieba, a na deszcz w najbliższym czasie nie zanosiło się w ogóle. Osłabiona i zmęczona włóczyła nogami, powoli sunąc przed siebie między wysokimi, zniszczonymi budynkami, co jakiś czas rozglądając się za jakimkolwiek zagrożeniem. Jedyna myśl jaka podtrzymywała ją przed nieuchronnym upadkiem była nadzieja na znalezienie wody i jedzenia.
Natura jako jedyna na apokalipsie nie straciła nic z uroku. Ellie o tym wiedziała i miała w tym pocieszenie.
Noce były o tej porze roku ciepłe, więc dziewczyna nie ryzykowała rozpalaniem ogniska. Przez kilka miesięcy zdążyła się nauczyć, że im mniej uwagi na sobie skupiasz, tym lepiej dla ciebie. Wspięła się pod osłoną nocy na opuszczony budynek, pozbawiony części ścian przez bezwzględny wpływ czasu i czynników zewnętrznych. Zostały już jedynie ich resztki, po których bezwstydnie rosły plącza bluszczu, i które dawały człowiekowi pozorne poczucie bezpieczeństwa. Jak za czasów, gdy cztery ściany oznaczały azyl domostwa, a nie ślepy zaułek.
Zaśmiała się cicho pod nosem, zastanawiając, czy nie jest za młoda na wspominanie "starych czasów".
Mruknęła gorzko, opierając się wygodniej o kawałek ostałej ściany, układając się do snu.
A jednak trafiło się po drodze parę ciekawskich, którzy skupili swoje martwe ślepia na rudowłosej, pozostawiając swoje wcześniejsze zajęcia - między innymi stanie - na rzecz żywego ciała, jakim mieli zamiar się posilić. Dominika nie była jednak na tyle głupia, by tak po prostu rzucać się pod nogi samej śmierci i po raz kolejny wywinęła się z jej sideł, zabijając Bladych, a tym samym uciekając do pobliskiego sklepu, tak samo opustoszałego jak cała reszta innych stojących w pobliżu. Uspokajając oddech po biegu zamknęła starannie za sobą drzwi, upewniając się tym samym, czy nie ma w pobliżu żadnej martwej - czy żywej - duszy, która mogłaby ją zauważyć. Odetchnęła nieco z ulgą, łudząc się odrobiną nadziei, iż może tu znajdzie coś jadalnego. Nie czekając więc ani chwili dłużej ruszyła między sklepowe półki.
Słoneczny blask otulił jej policzek ciepłym dotykiem. Była to jedna z niewielu rzeczy, które w tych czasach potrafiły wybudzić tak czule i niewinnie, niczym dotyk kochanka o poranku.
Otworzyła oczy, gdy zmysły zaczęły do niej wracać. Marudnie zakryła oczy wierzchem dłoni, chcąc uchronić swój wzrok przed światłem. Przy okazji ziewnęła cicho i oderwała plecy od twardej ściany, przeciągając się leniwie.
Potem ogarnęła spojrzeniem grunt u podstawy budynku, na którym spędziła noc. Z tej perspektywy była w stanie obserwować niemałą połać przestrzeni i wyłapać potencjalne niebezpieczeństw​o, czające się po tej stronie bloku.
Ulica zdawała się pusta, ale pozory bywają brutalne.
Minęła chwila, nim była gotowa do wymarszu. Plecy przyodziała w łuk, kołczan i swój wierny plecak, w międzyczasie raz jeszcze przyglądając się ulicy. Gdy już się upewniła, że wszystko stabilnie i pewnie trzyma się na jej tyle, zaczęła dokładniej przeczesywać spojrzeniem grunt u stóp budynku. Wyglądało względnie bezpiecznie, pod blokiem nie było ani jednej ich sztuki, a nieliczni chorzy, którzy przechodzili gdzieś przez odległe ulice, zdecydowanie zmniejszyli swoją aktywność przez rosnącą temperaturę.
To było dla Ellie wystarczającą zachętą. Zaczęła ostrożnie schodzić w dół po resztkach pięter, które najwyraźniej dawno już się zawaliły. Zeskawiwała z poziomu na poziom, modląc się w duszy, by żaden ostały kawałek podłogi nie runął w dół pod jej ciężarem, aż w końcu bezpiecznie znalazła się na parterze.
Lekkość plecaka Ellie przypomniała jej, jak mało żywności ma przy sobie. Stwierdziła, że musi znaleźć dodatkowy prowiant, zanim jej zapasy skurczą się do absolutnego minimum. Dziewczyna rozejrzała się wzdłuż ulicy, poszukując jakiegoś budynku z napisem "sklep".
Liska mimo upału jaki panował na zewnątrz wchodząc do środka sklepu poczuła przyjemny i kojący chłód bijący od czterech ścian budynku. Po jej ciele przemknął nikły dreszcz, lecz przymknęła ona z ulgą oczy, wolnym krokiem ruszając w głąb pomieszczenia, będąc tym samym ostrożna przed nagłym, niespodziewanym i jakże możliwym spotkaniem z Martwym. Dziewczyna była tak zmęczona upałem, brakiem wody i pożywienia, że jej szanse w starciu z kimkolwiek malały z minuty na minutę. Szperając między półkami klęła tylko pod nosem, by sklep na jej wcześniejsze przypuszczenia okazał się być pusty. 
- Cholera, no wreszcie - uśmiechnęła się do siebie, gdy w pewnym momencie jej dłoń natrafiła na charakterytyczny​ kształt plastikowej butelki z wodą mineralną. Może i butelka nie była zapełniona w całości i ktoś już użytkował z niej wcześniej, lecz rudowłosej w żadnych stopniu to nie przeszkadzało. Upiła ona łapczywie ostatnich parę łyków, po czym oparła się o półkę i od niechcenia zlustrowała swoją postać od stóp do głów. Te same przetarte jeansy, znoszone, znalezione niedawno trampki, oraz szara, luźna koszulka na ramiączkach która służyła jej od samego początku. Kiedyś narzekałaby, że chodzi tydzień w tych samych ciuchach, lecz czasy diametralnie się zmieniły.
Odrapany szyld głosił żałośnie, że budynek przed nią był supermarketem. Ellie wyciągnęła z kabury na lewym udzie pistolet, raz jeszcze rozejrzała się po ulicy, by się upewnić, czy żadne bydle nie wejdzie do środka po jej śladach, i wlazła do środka. Przeskoczyła zwinnie przez dziurę w ścianie, w której kiedyś było okno, unikając jednocześnie stąpnięcia na kawałki szła, które leżały po drugiej stronie i natychmiast przylgnęła ciałem do jednego z regałów, chwytając broń pewniej w obie dłonie.
Jako, że sklep nie był specjalnie duży, Ellie stwierdziła, że lepiej będzie najpierw przeszukać go w całości i sprawdzić, czy żaden skurwiel nie czai się w środku. Wychyliła się zza półki, cichutko przekradła się dalej, rozglądając uważnie i ukryła za następnym regałem. Z zadowoleniem stwierdziła, że jej obawy co do wyposażenia sklepu się nie sprawdziły, a na półkach znaleźć można pokaźną ilość zapasów.
I choć nie widziała nikogo ani niczego, wzdrygnęła się, gdy jej słuch wyłapał dźwięk spadającego plastiku. Niemo, acz siarczyście przeklnęła i odruchowo złapała mocniej pistolet. Ktoś lub coś było w środku.
Dziewczyna nie miała zamiaru oddać jedzenia, które w myślach już uznała za swoje. Schowała pistolet do kabury, przyciągnięcie wystrzałem jeszcze większej ilości zarażonych mijało się z celem, i wyciągnęła nóż. Przekradła się w stronę, z której usłyszała hałas, i przyczaiła przy regale. Była pewna, że to coś, na co poluje, jest po jego drugiej stronie.
"Upadłam, kurwa, na głowę, żeby walczyć z tym wręcz..." - pomyślała tylko, czekając, aż jej ofiara wyjdzie zza półki.
I wyszła.
Ellie nawet się nie zastanowiła, nie przyjrzała, nie poczekała. Pod wpływem ogromnej ilości adrenaliny, sprężyła mięśnie i wystrzeliła z miejsca niczym torpeda. Jej nóż kierował się prosto w czaszkę... okazało się, człowieka.
W ostatniej chwili brunetka spostrzegła, że skóra, którą napotkały jej oczy, jest blada, ale wciąż żywa, beżowa. Włosy w większości wciąż siedziały na głowie i miały ciepły, rudy kolor, który Ellie bardzo dobrze znała. Oczy, które przybrały zszokowanego wyrazu, mieniły się, szkliły, miały wyraz i iskrę życia w sobie. Kurwa, właśnie miała zabić żywego, oddychającego, czującego człowieka.
Ledwie zdążyła, zmieniła tor noża, ale mimo starań nie udało jej się zatrzymać rozpędzonej, napiętej ręki. Broń wbiła się ramię, plamiąc skórę czerwienią, a po pomieszczeniu rozszedł się krzyk.
-Kurwa...! - warknęła na siebie przyciszonym głosem.
Zszokowana, zdezorientowana i przestraszona dziewczyna puściła nóż, pozwalając, by ten upadł na podłogę. Dopiero teraz rozpoznała osobę, która stała przed nią, i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Te same brązowe, połyskujące oczy i charakterystyczn​e, czerwone włosy. Nie miała, nie mogła mieć wątpliwości, kto to jest.
-Dominika! - krzyknęła, energicznie przytulając ją do siebie - Boże, Dominika, żyjesz...
Dziewczyna była tak zajęta plądrowaniem sklepowych półek z paczek wypełnionych jedzeniem, że nawet nie zorientowała się, kiedy w budynku znalazła się jeszcze jedna osoba. 
Rudowłosa zagłuszona jedynie chęcią zabrania ze sobą tylu rzeczy ilu tylko mogła zupełnie straciła zainteresowanie tym, co dzieje się wokół niej, lecz w dodatku można zrzucić to na zmęczenie jakie ani na chwilę jej nie opuszczało. Spakowawszy więc prowiant do prowizorycznej torby jaką udało jej się znaleźć chwile wcześniej wstała, wychylając swój cień zza regału. Wtedy jednak stało się coś, czego w żadnym wypadku nie mogła przewidzieć. Czas nagle gwałtownie ruszył do przodu, a przed jej oczami przewijał się tylko urywany obraz tego, co właśnie się rozgrywało. Lecz w krótkiej przerwie na szok jaki nastąpił tuż przed atakiem rudowłosa zdążyła poznać tą nieomylną postać własnej siostry, o tych samych charakterystyczn​ych srebrno-szarych ślepiach jakie zapamiętała i jakich nigdy nie zapomni.
W pewnej chwili krzyknęła jednak kiedy to ból rozszedł się po jej całym ciele, promieniując od prawego ramienia z którego obficie zaczęła sączyć się krew. Instynktownie docisnęła ona lewą dłoń do rany, lecz nawet to nie przeszkodziło jej w objęciu brązowowłosej prawym ramieniem. Zacisnąwszy zęby przylgnęła do siostry, hamując się, by przypadkiem nie rozpłakać. 
- Hej, młoda - zaśmiała się krótko, a jej usta wywinęły się w szczerym uśmiechu. Zawsze lubiła tak do niej mówić, choć wiedziała, że pomimo różnicy wieku dobrze się dogadywały, a można wręcz rzec, że bardzo dobrze, zbliżając się do siebie przez apokalipsę.
-Kurwa, Dominika... - zaklęła z nadmiaru emocji, dociskając ciało siostry do swojego własnego jeszcze mocniej.
Z tych wszystkich słów, które tłoczyły się po jej głowie, nie wiedziała, czy bardziej przepraszać rudowłosą za to, co jej zrobiła, czy mówić jej, jak bardzo za nią tęskniła przez ubiegłe miesiące. Ciężki kamień spadł z jej kołoczącego niemiłosiernie serca, gdy zobaczyła ją całą, żywą. Przez cały ten czas ani na chwilę nie straciła nadziei, że Dominika przeżyje. Nie wątpiła też, że ta dziewczyna to twarda sztuka i niełatwo będzie ją zabić. Od Ellie jednak nie ustępywała obawa, że mimo to stało się najgorsze.
I choć na chwilę euforia na widok siostrzyczki przyćmiła jej świat, to w okolicy zaczęły rozchodzić się martwe jęki i przytłumione krzyki, alarmujące się wzajemnie. A to cholernie zły znak.
-Musimy uciekać - rzekła krótko, ocierając dłonią łzy szczęścia, jakie zebrały się w zewnętrznych kącikach jej oczu - dasz radę? W plecaku mam apteczkę, opatrzę cię, jak już będziemy bezpieczne - dodała czule i złapała brązowooką za rękę, pośpiesznie kierując ich kroki do tylnego wyjścia sklepu.
- Ja nie dam rady? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, unosząc kącik ust w typowym dla siebie uśmieszku, choć nawet to nie potrafiło przyćmić bólu fizycznego jaki czuła w tej chwili. Mimo tego od dłuższego czasu nie czuła się tak szczęśliwa, kiedy to wreszcie ujrzała swoją siostrę żywą, a nie - nie daj Boże - martwą szwędającą się ulicami Warszawy. Ellie nie musiała długo prosić się, by rudowłosa ruszyła z miejsca tyłek, gdyż Dominika zdając sobie sprawę z nadchodzącego zagrożenia wyrównała kroku z brązowowłosą, niekiedy oglądając się jedynie za siebie - tak na wszelki wypadek. Obie w szybkim tempie mijały opustoszałe już sklepowe półki, kierując swe kroki w stronę tylnego wyjścia, zza którego ku ich szczęściu nie było słychać żadnych niepokojących odgłosów. 
- Spadamy stąd - mruknęła pod nosem, popychając drewniane skrzydło i wpierw ostrożnie odchylając lekko skrzypiące drzwi, w razie ich pomyłki co do braku Martwych. Lecz cała nadzieja prysnęła niczym bańka mydlana podkreślona wrogim przeklnięciem, kiedy to ujrzały zupełnie inny widok.
-Kurwa!
Siarczyste przekleństwo, niby powitanie dla canteta, wyleciało z ust Ellie. Szybkim, zdecydowanym ruchem trzasnęła drzwiami tuż przed robotem. Przez chwilę przylgnęła do nich swoim ciałem, by ustrojstwo nie weszło tak łatwo do środka.
Nerwowym wzrokiem omiotła okolicę, a w jej oczy szybko wpadła stara miotła, oparta o ścianę.
-Nika, podaj miotłę! - krzyknęła do siostry, jeszcze mocniej napierając na drzwi, gdy poczuła, że cantet zaczyna się do nich przebijać.
Pech chciał, że siła nie była jej mocną stroną.
W międzyczasie, gdy Lisek pobiegł po miotłę, Ellie zauważyła zarażonych, którzy niezdarnie, acz wściekle i agresywnie wdzierali się do budynku od drugiej strony.
- Mamy suprise, kurwa - warknęła pod nosem, gdy jej wzrok wyłapał zarażonych powolnie zapełniających budynek swoimi zgniłymi ciałami, którzy to podążyli w ich stronę wydając przy tym gardłowe powarkiwania. Rudowłosa nie zastanawiając się ani chwili dłużej przestała przytrzymywać zranionego ramienia i rzuciła siostrze starą miotłę kurzącą się niegdyś na podłodzę, po czym sama wyjęła swój podręczny nóż, chcąc wybić Martwych znajdujących się najbliżej. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie miały zbyt wiele czasu, a sprawy nie ułatwiali Bladzi po jednej stronie i śmiercionośny robot po drugiej. 
Złapała miotłę, którą rzuciła jej siostra i czym prędzej wsunęła ją między klamki. Doskonale jednak zdawała sobie sprawę, że na niewiele się to zda - drzwi będą stawiać opór tylko przez krótką chwilę, tym bardziej, że po drugiej stronie czoła stawiał im w pełni sprawny robot, szczyt dzisiejszej postapokaliptycz​nej technologii.
Odsunęła ciało od ściany i spojrzała za siebie, na Dominikę. Choć w tle zbliżały się te półmartwe istoty, większą uwagę Ellie zwrócił nóż, który jej siostra dzierżyła w dłoni.
-Chyba ocipiałaś!
Podbiegła do rudej i złapała ją za ramię, ciągnąc w swoją stronę. Nie spuszczając oczu z zarażonych, a jednocześnie wciąż mając na uwadze rozszalałego robota zza drzwi, brunetka stwierdziła, że jedyną słuszną, choć wciąż absurdalnie głupią decyzją, było wbiegnięcie na górę i szczelne zabarykadowanie się.
Obie czym prędzej znalazły się na górze i nim jakiekolwiek martwe, żywe, bądź mechaniczne stworzenie zdążyło się do nich dostać - one szczelnie zabarykadowały się w jednym z pomieszczeń, które niegdyś, jeszcze w normalnych czasach widocznie służyło za pokój. Dominika odsunęła się dwa kroki w tył, lustrując uważnym wzrokiem drzwi i w głowie kalkulując ile zdoła wytrzymać ich barykada. Gdzieś bardzo głęboko miała tyci cień nadziei, że coś innego zdoła odwrócić uwagę Martwych, jak i robota, którzy szczęśliwym dla nich obu trafem zapomną o dwóch dziewczynach skrywających się na górze. 
- Cóż... Wariactwo to chyba jedyna rozsądna decyzja w tych czasach - mruknęła po chwili przyciszonym głosem, starając się nieco rozluźnić atmosferę i posłała Ellie krzywy uśmiech
pokazując język
Przez chwilę spoglądała na siostrę rozczulonym spojrzeniem, po czym objęła ją ramieniem i mocno przytuliła do siebie, po raz drugi od wielu miesięcy. Trzymała ją tak przez chwilę przy sobie, po czym puściła, jakby nabrała w końcu pewności, że jej serce wciąż bije. Chwilę potem spojrzała na barykadę.
-To długo nie wytrzyma, musimy coś wymyślić. W ostateczności możemy wyskoczyć przez okno, ale jeśli skręcimy kostki, to już po nas, bo tam na dole zebrało się ich już pewnie setki, nie mówiąc już o tej pierdolonej puszce, której nawet strzały gówno zrobią.
- Nie widzę tu innego wyjścia - odparła, rzucając wzrokiem na drzwi, a następnie rozglądając się po pomieszczeniu w kolejnej nadziei, że jakiś pierdolony cud zdoła uratować im życie. - Możemy jedynie spróbować wejść na dach przez okno - dodała w chwilę potem, gdy jej wzrok zatrzymał się wreszcie na otwartym oknie. - Tam na pewno nie wejdą, nie mówiąc już o tej puszce. Te drzwi długo już nie wytrzymają, a pewnie nazłaziło się ich jeszcze więcej.
Usłyszawszy propozycję siostry, na pozór szaloną, ale w oczach Ellie całkiem przyzwoitą, dziewczyna wychyliła głowę zza okno i spojrzała w górę.
-Myślę, że dałoby radę, ale to wciąż duże ryzyko - stwierdziła, po chwili analizy.
Potem zwróciła wzrok z powrotem ku siostrze i wyciągnęła z kabury na udzie pistolet, który bez namysłu odbezpieczyła.
-Idź przodem, będę Cię osłaniać, siostrzyczko - uśmiechnęła się do rudej ciepło.
Odwzajemniła uśmiech, jeszcze nim stanęła na parapecie przez dłuższą chwilę zawieszając wzrok na Ellie. Do tej pory nie mogła uwierzyć, że to była ta "młoda", którą wreszcie odnalazła i którą tak dobrze zapamiętała. Choć bez cienia wątpliwości mogła rzec, że brązowowłosa przez apokalipsę stała się silniejsza, nie tylko fizycznie. Cieszyła się, że w końcu ma ją przy sobie.
W końcu nie chcąc tracić więcej czasu odbiła się od parapetu i złapała krawędzi dachu, zaciskając przy tym zęby z powodu bólu jaki z powrotem rozpromienił się w jej ramieniu. Odetchnęła głęboko, nie przestając jednak wspinać się wyżej, co jakiś czas spoglądając w dół, czy Ellie podąża za nią.
Stanęła jedną stopą na framudze okna, a dłonie, w której trzymała broń, zwrócone były ku dołowi. W duszy modliła się, by ból i jej własne zdolności pozwoliły Dominice wspiąć się na górę i nie spaść w dół, prosto w objęcia śmierci. Wstrzymała oddech, wczuwając się w bicie własnego serca.
-Jestem na górze! - usłyszała po chwili.
Wypuściła ze świstem powietrze z ust, dając upust zdenerwowaniu.
Kurwa, dziękuję!
Schowała do kabury pistolet i odwróciła się, spoglądając w górę. Podciągnęła drugą nogę na framugę i stanęła, po czym odbiła się i wspięła na dach.
Rudowłosa powoli i ostrożnie podeszła do krawędzi dachu, wychylając się nieco i spoglądając w dół, gdzie w tym momencie wręcz roiło się od Martwych przepychających między sobą. Szwędali się oni wokół budynku, bądź wdrapywali do jego środka, wydając z siebie gardłowe powarkiwania, a na dodatek sprawy nie ułatwiał robot, którego ślady słychać było już na piętrze pod nimi. 
Dominika westchnęła cicho pod nosem, wiedząc doskonale, że denerwowanie się na niesprawiedliwoś​ć losu w tej sytuacji nic nie da. Odwróciła się ona od krawędzi i wolnym krokiem podeszła do siostry, słysząc, że udało jej się wdrapać na dach. 
- Cała? - spytała dla pewności, choć wiedziała, że tak jest. Widocznie to jej siostrzana strona osobowości nakazała jej to zrobić.
Ellie kiwnęła twierdząco głową, przy czym kilka kosmyków jej brązowych włosów spadło jej na twarz.
-Cała - uśmiechnęła się delikatnie, ale szczerze, widząc siostrę w dobrym stanie.
Strzepała z bluzki trochę tynku, który osypał się ze zniszczonego budynku na jej ubranie. Poprawiła łuk, przewieszony na jej plecach i rozejrzała się po dachu.
Był płaski, a na jego środku widniał betonowy kwadrat z drzwiami, który był zejściem na dół. Brunetka rokowała cichą nadzieję, że zarażeni nie są na tyle inteligentni, by znaleźć drogę na górę.
-Wiesz, co to było za ustrojstwo? - zapytała siostry, przez chwilę nie odrywając wzroku od drzwi, jakby sprawdzała ich wytrzymałość - ten robot na dole?
- Ni chuja nie mam pojęcia - podrapała się po karku, w chwilę potem mierzwiąc rude kosmyki, które opadły jej na twarz. Dziewczyna jednak długo nie pozwoliła im pozostać na swoim miejscu, gdyż jednym, płynnym ruchem ręki z powrotem odgarnęła je do tyłu, poprawiając przy okazji swoją widoczność. - Nie mam pojęcia, ale czuję, że prędko stąd nie pójdzie. W przeciwieństwie do tych cuchnących łazików, wydaje się być o wiele inteligentniejsz​e - dodała, po czym jakby na potwierdzenie swoich słów spojrzała w stronę drzwi w dachu prowadzących w dół. Miała nadzieję, że nie zorientuje się chociaż w kwestii ich kryjówki.
Powiodła swoje spojrzenie za wzrokiem siostry, które wskazywało drzwi prowadzące wgłąb budynku.
-Myślisz, że tu wejdą? Te stworzenia zdają się nie wyróżniać szczególną inteligencją, ale ten pieprzony robot może tu nawet wpełzać po ścianie, chuj go wie.
- Dlatego nie możemy tu długo zostać - stwierdziła krótko, rozglądając się wkoło. - Jeśli by nam się udało, możemy skacząc po dachach uciec im. Patrząc na to co dzieje się na dole, to jedyne, rozsądne wyjście - dodała, po czym w chwilę potem klapnęła na tyłek. - Ale jednak wolę chwilę posiedzieć.




21.08.2015

Nadeszły czasy, gdy musimy sobie odpowiedzieć na pytanie...

...kto jest naszym prawdziwym wrogiem?
Ludzie, czy ci, którzy już nimi nie są?



Ellie
 Nazwisko nieznane 
 Kobieta 
 Siedemnaście lat 
 Hetero 
 Korzenie hiszpańsko-polskie 
 Wolna 
 Młodsza siostrzyczka 
 Łowca 
 11.12.2033r. 




PRZYJRZYJ SIĘ

WYSŁUCHAJ

POZNAJ





Zastrzegam sobie prawa do zmiany KP,
jednocześnie zrzekam się praw do zdjęć,
które nie należą do mnie.
(Edit: 26.08.15 r.)