16.10.2015

Spokój to pojęcie względne, gdy za rogiem czyha apokalipsa

Dzikie łomotanie serca było jedyną muzyką w najbliższej okolicy. Obijało się niespokojnie o żebra Anonimowego Alkoholika, niczym piłka tenisowa od rakiet z tą różnicą, że robiło to o wiele, wiele szybciej. Zmrużyła oczy chcąc jeszcze bardziej się skupić. Cisza zdawała się napierać na wszystko wokół. Ruiny jakby się skurczyły, a ludzie jakby skarleli. Sięgnęła do łydki po nóż, gdy nagle zamarła. Kilka kamieni zjechało z najbliższego nasypu. A więc wciąż tu jest. Pomyślała. Świst powietrza przestraszył nawet chmary. Z czarnej pokraki wyszedł obłok szarawej pary. Dźwięk ten odbił się od wszystkich ścian, a że woda była blisko, poniosła go hen daleko na druga stronę Warszawy. Alicja korzystając z takiej okazji uzbroiła się należycie w dwa noże. Czy wystarczą żeby choćby zadrasnąć wroga? Tego nie była pewna. Na razie jednak nie chciała otwartej walki. Ostatnie upały nadwerężyły siły wszystkim stworzeniom, nawet jej, chodź uważała się za lepszą i silniejszą od innych.
Czarna bestia poruszyła się niespokojnie i z ostrym zgrzytem nienaoliwionych części odwróciła się od sterty kamieni i ruszyła w dalszą drogę. Alicja ostrożnie wyjrzała zza muru. W tym labiryncie ścian i gruzów zdążyła dostrzec tylko czarny, grupy ogon, który wróg ciągnął za sobą. Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i wyszła na światło dzienne. Chmary zakrakały na jej widok, chcąc dać sygnał cantetowi, że ma wrócić. Jednak nic takiego się nie zdążyło, a same ptaki w końcu ruszyły za swoim idolem.
- Głupie ptaszyska - warknęła Alicja i odwróciła się w stronę zaszlamionej Wisły. Ale już jej nie dostrzegła.

Dominika doskonale wiedziała, że kiedyś w końcu musiała nastąpić ta chwila, w której będzie zmuszona na powrót rozdzielić się z siostrą, aby poszukać pożywienia. Mimo, iż przeklęte obawy niczym stado ów ptaków wzbierały się w jej głowie, musiała mieć nadzieje, że tym razem będzie inaczej i uda im się spotkać w wyznaczonym wcześniej miejscu. Z jedną osobą niefortunnie straciła już kontakt, a mimo tego jak bardzo chciał co krok sprzedać ją Martwym - nawet polubiła jego towarzystwo. Nawet, bo nie wiadomo, czy wciąż żyje.
Rudowłosa przystanęła na moment, spojrzeniem brązowych tęczówek uważnie lustrując okolice, a wsłuchując się jedynie w nieprzenikliwą ciszę, jaka ją otaczała. Było wręcz za spokojnie, co samo już rozsiewało niepokój. Nie widząc jednak innego wyjścia poprawiła plecak zsuwający się z jej ramienia, po czym żwawo ruszyła przed siebie. 

Szare ręce z naznaczonymi czarnymi żyłami zacisnęły się na szyi Alicji. Odruchowo złapała za ręcę swojego oprawcy, ale okazał się być niezwykle silny. Półmartwi. Przeszło jej przez myśl. Obrazy przeszłości przesuwały się jej przed oczyma, zasłaniając prawdziwy obraz sytuacji. Z jakąś niewykrzesaną siłą kopnęła martwego faceta w krocze, nie sądząc, aby cokolwiek to dało. Martwy puścił ją i lekko się zatoczył do tyłu. Zamachnął się ręką, ale ta w porę się uchyliła. A to niespodzianka. Uderzyła to coś z buta w twarz, wybijając mu przy tym szczękę. Martwy jeszcze raz się zatoczył, potknął się o najbliższy kamień i upadł z głośnym plaskiem. Alicja podeszła do niego i bez żadnych ceregieli poderżnęła mu gardło. Czarno-czerwona krew rozbryznęła na wszystkie strony. Alicja przykucnęła przy nim i zaczęła go przeszukiwać. Znalazła kilka zbędnych banknotów, zbędnych dokumentów i stary scyzoryk. Rozejrzała się w około. Teraz naprawdę nastał spokój w tej okolicy.
Martwy z jakimś dziwnym mlaskaniem wyciągnął ręce w jej stronę. Ciągle się krztusząc, nie mógł za wiele zdziałać. Alicja wstała i jeszcze raz uderzyła go w twarz, tym razem skręcając mu kark. Ciało znieruchomiało, a Anonimowy Alkoholik pobiegł w stronę labiryntu gruzów.

Po dłuższym czasie bezowocnej wędrówki, przed oczyma rudowłosej wreszcie poczęły malować się sylwetki ogromnych, martwych budynków wznoszących się ku niebu, poszarzałych za sprawą mijającego czasu, gdzie psotny wiatr hulał między pustymi okiennicami, gdzie niczym pułapki wystawały ostre, małe kawałki szkła, które niegdyś jeszcze tworzyły całą szybę zza której na ulice Warszawy spoglądali pracownicy wykonujący swoje zadania w ów budynku.
- Co jest, kurwa - warknęła sarkastycznie pod nosem, spoglądając beznamiętnym wzrokiem w obraz malujący się przed nią. - Wygląda to wszystko jak po przejściu apokalipsy - dłonią wymacała w kieszeni czarnej bluzy papierosa, po czym włożyła go do ust i parsknęła krótkim śmiechem: - No tak, mamy apokalipsę. Dominika, ty demonie żartu.
Mówiąc to z powrotem ruszyła dalej, mając nadzieję, że tym razem ominą ją jakiekolwiek niespodzianki.

Potknęła się o jakąś deskę. Zaklęła z bólu. Jednak niewiele miała czasu. To pokraczne cholerstwo uwzięło się na mnie. Wskoczyła na najbliższy murek i biegnąc po rozsypujących się cegłach, usłyszała nagły świst tuż przy lewym uchu. To pokaźny kawałek ostrego metalu o włos minął  jej głowę.
- Kurwa. - Zeskoczyła na ziemię przy niższej stercie cegieł i pobiegła co sił w nogach przed siebie. Głośny huk lekko ja ogłuszył, a pobliski mur wyleciał w powietrze. Cantet z sykiem wspiął się na inną ścianę i naśladując goryla pognał za Alicją. Ta naładowała broń i wślizgnęła się za najbliższą elewację. Zdezorientowany stwór zatrzymał się i zaczął węszyć. Dziwny świst wypełnił powietrze, by zastąpiło je głuche odbijanie puszki o ziemię. Dziewczyna wyjrzała. Z srebrnej puszki wydostawał się..
- To chujstwo ma gaz łzawiący!- Zwinnie wskoczyła na pobliski nasyp. Podeptała kilka trupów, przeskoczyła powykrzywiane pręty. Zeskoczyła na dół, pobiegła dalej. Kolejny dynamit totalnie rozwalił już ledwo stojące resztki budynku.Wyciągnęła nóż i rzuciła go za siebie nie patrząc, gdzie celuje. Usłyszała tylko dziwny syk. Zatrzymała się i spojrzała na wroga. Sięgnęła po kolejny nóż i go rzuciła. Jednak cantet wyciągnął swoją trzecią, zakrzywioną kończynę daleko przed siebie i zwyczajne go odbił.
- Jak śmiesz odbijać moje nożne?! - wzięła granat, wyciągnęła zawleczka i rzuciła w stronę zbliżającego się wroga. - Pieprz się.
Stwór spojrzał na granat i dopiero teraz pojął co się święci. Chciał zawrócić, ale eksplozja mu to uniemożliwiła. Alicja z poszarpanym ubraniem i zasmoloną twarzą otrząsnęła się z gruzów i ruszyła dalej. 

Z chwilowego zamyślenia z powrotem na ziemie przywrócił ją przygłuszony huk, jaki dotarł do jej uszu. Zaciekawiona wzrokiem wyśledziła w oddali słabo pnący się w górę ślad dymu, który niknął w chwilę później. Mrużąc delikatnie powieki ścisnęła w zębach papierosa, stwierdzając, że lepiej będzie skręcić nieco w bok, nie kierując się centralnie w tamto miejsce. Mogła jedynie domyślać się, co rozgrywa - bądź rozgrywało - się w tamtym miejscu, a ona nie chciała stać się kolejną nędzną bohaterką, pchającą się tam, gdzie nie potrzeba.
Nika przyśpieszając nieco kroku zaczęła teraz biec truchtem, co jakiś czas rozglądając się uważnie, czy w pobliżu nie ma aby na pewno nikogo, kto mógłby zainteresować się jej osobą. 

Trucht.
- Co to znowu za cholerstwo - warknęła, trochę za głośniej niż powinna w tej sytuacji. Otarła twarz. Wyjrzała zza muru na najbliższą uliczkę. Miała niewiele magazynków z nabojami. Niewiele, a dokładniej dwa. Starała się omijać wszelkie niebezpieczeństwa, ale te jakby przychodziły do niej przyciągane niby magnesem. Spokój panował, chodź wiedziała, że spokój to pojęcie względne. Kamienie gruchotały jej pod czarnymi, właściwie już szarymi traperami. Trucht. Ktoś ewidentnie postanowił pobiegać sobie w celach rekreacyjnych. Kurwa, co za kretynem trzeba być, żeby biegać, gdy cantety są tak blisko. Usłyszą go i znowu rozpocznie się jatka. Przystanęła. Warstewka kurzu jeszcze się unosiła w powietrzu po ostatnim wybuchu. Człeki mają żarcie. Uśmiechnęła się pod nosem i zrobiła krok do przodu, ale znowu stanęła. Martwe oczy jasnowłosej dziewczynki spoglądały na nią ze strachem, ale i zaciekawieniem. Brudna szmata, chyba sukienka, nie zakryła wszystkich ugryzień na jej nogach. Powoli zrobiła pierwszy krok w stronę Alicji. Ta zaś przyglądała się jej przez chwile, niby z namysłem, ale ostatecznie wyciągnęła przed siebie karabin i pociągnęła za spust. Seria strzałów przeszyła chude ciało dziewczynki. Jeszcze czerwona krew zaplamiła jej brudną sukienkę.
-Nie mam czasu na niańczenie bachorów - mruknęła. Założyła sobie przez ramię broń i wspięła się na mur. Trucht ustał, ale i tak dostrzegła już osobę, która robiła taki raban. Wskoczyła na szczyt ściany i pochylając się powoli szła po nim w stronę nowej osoby.

I znów dotarły do niej nowe dźwięki, lecz tym razem ktoś ewidentnie bawił się bronią. A ona znów przystanęła, wyciągając z ust papierosa, którego schowała bezpiecznie do kieszeni spodni, po czym rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu śladu ów tego, kto jeszcze chwilę temu narobił hałasu. Czuła, że osoba ta jest blisko, lecz na początku nie mogła dostrzec choćby zarysu jej sylwetki przez kujące ją w oczy promienie słoneczne. Dopiero gdy przyłożyła dłoń do czoła jej wzrok natrafił na czerwonowłosą kobietę, zbliżającą się w jej stronę powolnym krokiem. Nie znała jej, lecz wiedziała już, że nie może jej ufać, a może było to spowodowane intuicją, która właśnie tak jej podpowiedziała. 

Wyrwa w murze uniemożliwiła jej dalsza wędrówkę. Zeskoczyła na dół. Osoba, którą śledziła była już blisko. Rozejrzała się dookoła, ale otaczały ją tylko łyse ściany, a pośród nich walały się cegły i tynk. Niczym kot szła po gruzie, nie chcąc, aby nawet kamyczek zjechał z nasypu. Przeszła przez wielką dziurę w ścianie i znalazła się w ślepym zaułku. Lecz intuicja podpowiadała jej, że tamta osoba jest za ścianą. Zasłuchiwała. Po chwili grzechotanie kamieni oznajmiło, że nieznajoma dziewczyna ruszyła dalej. Alicja weszła na wielki kawał betonu, który był całkiem niezłym podwyższeniem. Złapała się muru i podciągając się, weszła na niego. Tak jak wcześniej usłyszała, dziewczyna zdążyła się już trochę oddalić. Wlazła na szczyt muru, przycupnęła i zaczęła ja obserwować. Automatycznie w jej dłoniach pojawiły się noże. Za bardzo ukochała tę broń, dlatego praktycznie zawsze używała tylko jej. Przekręciła głowę, niczym dziecko widząc nowa zabawkę.
- Ktoś ty? - zawołała do nieznajomej.

 W sekundę wyprostowała się niczym struna, czujnym wzrokiem brązowych tęczówek wyszukując źródła głosu, który dotarł do jej uszu niesiony pomiędzy opustoszałymi budynkami, bądź ich szczątkami. Jak otoczony drapieżnik - bądź też uciekająca zwierzyna - rozglądała się uważnie, a jej serce obijało boleśnie o klatkę piersiową kiedy adrenalina buzowała w jej żyłach na samą myśl spotkania z żywym człowiekiem. A trwało to zaledwie kilka sekund, gdyż wkrótce wraz z głębokim oddechem uspokoiła się, kiedy to wreszcie udało jej się odnaleźć postać czerwonowłosej kobiety, z zaciekawieniem przyglądającej jej się.
- Na pewno żywy - odkrzyknęła niby od niechcenia, zakrywając czoło dłonią przed rażącymi promieniami, po czym dodała: - Dominika.
Na pewno nie ufała, czerwonowłosej, to było pewne, jednakże nie miała powodu do ukrywania własnego imienia, zwłaszcza, że i tak nazwiska nie posiada i to jeszcze w tym świecie gdzie przyszło całej reszcie "żyć".

 Uśmiechnęła się pod nosem i zgrabnie zaskoczyła na dół. Głuche tąpniecie butów o bruk odbiło się echem o szare ruiny. Powoli się wyprostowała pozwalając aby czerwone włosy rozwiał delikatny wiatr.
- Miło mi - rzekła, powoli stawiając krok w stronę Dominiki. - Jestem... Alicja.
Odparła z lekką nutą wahania w głosie. Zaśmiała się cicho i podeszła do nowo poznanej dziewczyny. Stanęła przed nosem Dominiki i wyciągnęła prawa dłoń w geście powitania.

Przez krótką chwilę spoglądała na czerwonowłosą, jakby w celu odgadnięcia jej zamiarów, bądź po prostu zlustrowania jej postaci, jednakże szybko stwierdziła, iż nawet jeśli owe zamiary posiadała, ona na pewno by ich nie odkryła, nawet, jeśli bardzo by się starała. Ona w głębi duszy nie chciała źle, jednakże nie mogła być tego pewna o kobiecie. Lecz idąc tą samą drogą co Alicja również wyciągnęła dłoń przed siebie, ściskając tą, którą wyciągnęła kobieta.
- Mi również - odparła, jakby nigdy nic, nadal nie spuszczając jednak oczu z czerwonowłosej. W duchu jednak zaśmiała się pusto. To wszystko tak bardzo przypominało rzeczywistość jaka kiedyś otaczała wszystkich ludzi, a to przywitanie było tak bardzo do ów rzeczywistości zbliżone.  

Poczuła ciepłą dłoń Dominiki po czym nieznacznie się odsunęła. Schowała noże do pochew i przykryła je płaszczem.
- A więc mam rozumieć, że nie przemierzasz tego jakże pięknie zrujnowanego świata w pojedynkę. - Zilustrowała uważnie postać dziewczyny. - Znasz jakieś punkty żywieniowe dla uchodźców?
Alicja uniosła brew i od niechcenia omiotla wzrokiem otaczające je ruiny.

- Raz jest się samemu, kolejnym razem z kimś. Zależy czy na drodze napatoczy się żywe, czy martwe mięso - wzruszyła ramionami, nie chcąc powiedzieć wprost, że od jakiegoś czasu podróżuje z siostrą. - Słyszałam o paru, a nawet jeśli, zapewne zostały już doszczętnie opustoszałe. Jedzenie najpewniej będzie tam, gdzie najwiecej tych skurwieli. W końcu wszyscy ci, którzy próbowali, skończyli tak samo powiększając ich grono. Jeśli chcesz, mogę zaprowadzić cię do jednego z nich, znajdującego się najbliżej.

 - A więc napotkałaś żywych i twierdzę, że to nie były zwykle bandy zbirów.  Mam rozumieć, że w tej części praktycznie wszystkich wymiotło. - Skończyła bardziej do siebie niż do Dominiki. Westchnęła i ruszyła w stronę budynku należącego niegdyś do telewizji polskiej. Przystanęła, ale nie odwróciła się w stronę dziewczyny. Spojrzała na zasyfione szyby budowli chcąc dostrzec jak najwięcej niecodziennych szczegółów. Kilka kruków wyleciało z wyrwy ze wschodniej sciany. Spojrzała na dół. Pod budynkiem walały się sterty skruszonego szkła. Pośród nich Alicja dostrzegła dziwny ślad, jakby ktoś ciągnął coś po ziemi. Ślad zniknął za kolejną jeszcze większą wyrwą ukrytą gdzieś w cieniu innych ścian. Czarna dziura nie byka zbyt zachęcającą kryjówką. 
Z zamyślenia Alicję wyrwało krakanie kolejnych kruków. Odwróciła się i podeszła do Dominiki. - Nie wiem jak ty, ale mnie tu nie było. - I truchtem pobiegła w przeciwna stronę zdała od zdradzieckiego szklanego budynku.
 
 Widząc oddalającą się sylwetkę Alicji sama nie miała zamiaru zostawać tu dłużej, zwłaszcza, że ów miejsce nie przyciągało swoim wyglądem, jak i nie sprawiało wrażenia takiego, gdzie w środku znajdzie się bezpieczną przystań. Chociaż... Jebać, teraz nigdzie nie jest się bezpiecznym, nawet w miejscu, gdzie teoretycznie uznało się go za swoją ostoje. Liska zmrużyła delikatnie oczy, jeszcze przez krótką chwile lustrując budynek telewizji polskiej, po czym odwróciła się na pięcie, chcąc podążyć za czerwonowłosą.
Lecz...
Charakterystyczny odgłos szurania po szkle zwrócił jej uwagę. Szybko skryła się ona za kawałkiem walącej się ściany, spoglądając w stronę wejścia do budynku. Przez dłuższą chwilę nie działo się zupełnie nic. Ustał wiatr, nawet wrony przestały wydawać z siebie te irytujące dźwięki i zasiadły na słupach, z zaciekawieniem spoglądając w dół. Dominika czuła jak serce bezlitośnie łomocze jej w piersi, jakby dosłownie za moment miało wyskoczyć i miała już w planach jak najszybciej opuścić swoją "kryjówkę", gdy nagle ze zdewastowanego budynku telewizji polskiej wyszły trzy, dzikie bestie. Lew, trzymający w pysku jednego z zainfekowanych - tyle, że bez głowy - oraz dwie lwice towarzyszące mu. Ich ciała były całe poranione, ociekające krwią, bądź naznaczone zaschniętą, czarną substancją, podrapane, a gdzie nie gdzie zamiast skóry i mięsa widać było same kości. Wydawały z siebie dzikie, nienaturalne pomruki, przekrwionymi ślepiami obserwując okolicę.
- O kurwa - przeklęła bezgłośnie, bo na tyle było ją w tej chwili stać.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz