3.08.2015

Deser lodowy

  Opo z wulgaryzmami


Cholerne gruzy. Wszystkie ulice są zawalone, nie wiadomo czy to zwykła sterta cegieł, nowe siedlisko Martwych, a może bomba-pułapka.
Kurwa...
Bez zastanowienia kopnęła najbliższy kamień. Głuchy dźwięk odbicia o zharatany asfalt, aż z ostrym zgrzytem po powierzchni zatrzymał się 6 metrów od wysokiej, nadętej postaci.
- Kurwa! - Krzyk odbił się między ruinami Warszawy rodem z powstania w 44. - Pochopne to było zachowanie lady Alice.
Rozejrzała się w około. Białe słońce prażyło wszystko niczym popcorn, włącznie z ruinami. Zbielałe ściany, które zazwyczaj ponurą szarością witają przybyszów, wrzynały swe ostre pozostałości w błękit martwego nieba.
- Normalnie lazurowe wybrzeże dla boskiej opatrzności — szyderczym wzrokiem omiotła pozostałości. - Jeszcze tylko martini wstrząśnięte, niemieszane. Czekać, aż siódmy koleś z licencją na zabijanie uratuje upadły świat. Się kurwa znaleźli...
Wystrzał wbił się we wszystkie szczeliny żywych, martwych i pozostałości. Obdarty nastolatek zszarzałą już skórą upadł niczym szmaciana lalka. Niewidoczne chmary w mgnieniu oka znalazły się przy...
- Martwy martwy. I tak Jezus się z niego zrobi za kilka dni. Czemu tych skurwieli nie da się tak po prostu zabić? - Cisza odpowiedziała, oprócz syczenia, dziobania kruków i wron. - Gadający robot, tego mi trzeba...
Spojrzała na powoli znikające ciało pół martwego pod dziobami ptaków.
Chyba Jezuska nie będzie.
Robot...
Faceta mi trzeba...
Obraz jednego z kompanów rozwiało nagłe spadanie kamieni. Zmrożenie oczu i nagłe zniknięcie za najbliższą ceglasta ściana. Wzięła w ręce kałacha i z gracją przeszła między kamieniami. Wyjrzała na drogę przez wyrwę w ścianie. Czarno-żółte cielsko z wielkim wysiłkiem zatoczyło się i zjechało na dół. Kilka starych ran znowu pękło, kilka nowych się otworzyło, a sucha skóra płaza była jak kolorowy kombinezon.
Wyblakłe kolory, długo bez wody wędrował. Ostatni zryw się mu szykuje...
Jaszczur powoli stawiał łapy i otępiałą głową starał się wyniuchać coś żywego. Spojrzał na Alicję, ale ta w porę schowała się za ścianą. Już kierował swoje przesuszone cielsko w jej stronę, gdy chmara czarnych ptaków wzbiła się w górę. Półmartwy powstał do martwych. Nie. Tylko dostał kolejnych spazmów i znowu znieruchomiał. Plugawe chmary wiedzą, że martwi i nimi nie pogardza. Nową wojna w naturze.
Zerknęła na plamistą, która powoli kierowała się w stronę ptasiej uczty. Przewróciła oczami. Zerknęła na płaza i zgrabnie przeskoczyła stertę ostrych kamieni. Przesuszona plamista dostrzegła jakiś ruch w wyrwie. Zerknęła zainteresowana w tamtym kierunku, ale ostatecznie dała sobie z tym spokój i ruszyła w stronę martwego.
Alicja już dawno spierdoliła stamtąd i truchtem pokonywała kolejne metry. Znalazła się pod ledwo stojącymi kamienicami. W obecnej chwili ich pozostałościami. Ostatnie, nagie ściany, tynk padł od razu, tam gdzie więcej zaprawy ściana lekko pochylone jeszcze stała. Zdarzało się, że w tych okolicach nawet sufity pozostały, ale i tak podziurawione niczym sery. Zwolniła. Mieszkania niektóre miały już meble, nawet całe budynki majaczyły z daleka. Centrum Warszawy było w najlepszym stanie. Oczywiście Pałac kultury i nauki wybudowany przez komunistów pozostać musiał. Ruscy zawsze przetrwają. Świat bez Ruskich to jak ocean bez wody. Po prostu nie istnieje.
Powoli zeszła z wielkiej sterty mebli i kamieni. Żwirowa drogą co chwila zmieniała się w wielkie kawały asfaltu i odwrotnie. Kratery po pociskach niczym po meteorytach były irytującym wyzwaniem.
- Przejdziesz dwa kroki i dupna wyrwa na pół kilosa. Pierdolnięci chinole. Tylko oni potrafią szybko i tanio rozdupić połowę miasta — warknęła na spierdalającego szczura i ruszyła krawędzią krateru, tym samym nakładając sobie drogi. Zrzucona bomba nie zniszczyła tylko drogi, ale także pobliskie budynki, których 1/3 jeszcze stała nadpalona. Oprócz sczerniałej stali i szkła walało się tam mnóstwo przegnitych trupów. Niektóre z kośćmi czarnymi jak smoła, inne jeszcze z przesuszonymi tkankami.
- Też wzięłabym telefon — mruknęła do siebie, widząc trupka z nadtopionym smartfonem w ręku. Śpiew zgniatanych kości na ostrzach stali był jedyną muzyką w promieniu kilometra. - W tym upale nawet umarlaki nie wyłażą, jedynie półmartwi mający połowę wcześniejszej inteligencji — odetchnęła suchym warszawskim powietrzem. Stała na skarpie, rozglądając się w około. Żar spływający z nieba nie dawał wytchnienia nawet martwym. Leżeli tu i ówdzie niczym zrzucone skóry podczas linienia. Dziewczyna spojrzała za siebie.
- Gruzy i trupy, im dalej tym więcej gruzów i trupów — mruknęła. Sięgnęła po okulary przeciwsłoneczne i założyła je. Schodząc na dół, dostrzegła niby kładkę prowadzącą do pozostałości wieżowca. Dwie pięćdziesięciometrowe ściany o poszarpanych końcach, bez okien, bez drzwi. Stały jakby z pustymi oczodołami, lekko poczerniałe. Gdzieniegdzie chmary urządziły sobie gniazda, gdzieniegdzie jakiś głupek próbował się do nich dorwać i ugrzązł w zmutowanych pnączach, by powoli konać bez wody i jedzenia. Takich trupów wisiało ponad tuzin. Pnącza wyschły, tworząc brązową sieć, a jednocześnie odkrywając swoje krwawe tajemnice. Alicja spoglądała na nich obojętnie jak na zabawki wiszące w sklepie. Kiedyś ludzie to pluszaki wybierali, teraz muszą wybierać trupy.
Przeszła po metalowej kładce i powoli weszła na małe wzniesienie. Cuchnęło tam bardziej, niż na wysypisku sprzed wojny toteż skierowała się na wyższe partie, gdzie był cień, ale też dobry punkt obserwacyjny. Bez żadnych ceregieli klapnęła na jakąś dość mocną dechę, jedyna niespalona i jedyną, która nie mogła jej pobrudzić ubrania węglem. Ukraiński odpal Putina, rozkupiona ziemia, koniec świata, ale kobieta zawsze pozostanie kobietą.
Ściągnęła torbę z pleców i napiła się wody. Jeden z kruków, który tak samo, jak Alicja postanowił sam nieść swoje brzemię. Wylądował na monitorze z Della i z zaciekawieniem, a raczej ze zrządza w ślepiach, gapił się na butelkę wody. Dziewczyna westchnęła i nalała mu resztę zawartości do małego pojemnika, który znalazła po drodze. Ptak łapczywie zaczął pić i czyścić pióra.
- No widzisz, nawet największego kretyna nie uraczysz — powiedziała Alicja. Kruk przerwał toaletę i bystro spojrzał na dziewczynę. Kruki zawsze były inteligentne, ale po mutacji swoją inteligencją przerastały niekiedy niektórych ludzi.
- Czekać tylko, aż zaczniecie mówić.
Kruk zakrakał w odpowiedzi.
- A już mówicie. No to zajebiście. Gratuluję. Jesteście najwyżej postawionym gatunkiem w powojennej ewolucji.
Kruk dumnie wypiął pierś i wrócił do czyszczenia piór.
- W ogóle nie ogarniam jednej rzeczy. Skoro te cholerne umarlaki leżą sobie wyschnięte jak papier, to jednak potrzebują wody do życia ... Może... Oni nie gniją, tylko umierają. Następuje rozległa martwica... Nie ważne — wyciągnęła kolejna butelkę wody. Została jej jeszcze jedna, a także trochę chleba, jakieś batony z automatu. - Muszę przyznać, że Katowice to jednak genialnie wypadają przy innych miastach. Działające automaty to znak, że rząd przetrwał. - ugryzła kawałek batona.- Ale tego już ci nie dam.
Jednak ptak nie wykazywał zainteresowania betonem. Alicja spałaszowała go ze smakiem i wywaliła papierek na kupę walących się wszędzie śmieci.
- Nawet jeśli przetrwamy, to i tak prędzej czy później zgnijemy we własnym gnoju. — Odkręciła kolejną butelkę wody i pociągnęła duży łyk. W zamyśleniu przyjrzała się otaczającym ją krajobrazom. W myślach układała plan wędrówki przez morze guzów. Gdzieś tam daleko lśniła w słońcu i zaszlamiona Wisła. To był jej cel. Na razie jednak stała przy rozpierdolonym biurowcu.
- Czas ruszać w dalszą jakże przyjemną podróż przez Warszawę — podjęła z lekką nutą ironii w głosie. - A ty wracaj, skąd przybyłeś, jeszcze się corvusozą zarażę.
Kruk wskoczył na pręt i z dzikim krzykiem pokręcił czarną główką. Dziewczyna zerknęła na niego podejrzanie. Otwierała usta, aby palnąć jakiś nic nieznaczący dla tego świata tekst, kiedy ptak odleciał z krzykiem, zostawiając ją samą pośród gruzów i śmieci.
- Bywaj — mruknęła. Doprowadziła ptaka wzrokiem. Był najinteligentniejszą istotą, jaką spotkała od kilku miesięcy.
Słońce zaczęło świecić jeszcze mocniej. Na nos założyła okulary przeciwsłoneczne, a na głowę kaptur. Powoli schodziła w dół niby ścieżką, która jeszcze była ukryta w cieniu poczerniałych ścian. Przystanęła na chwile i spojrzała na zardzewiałą tablicę po lodach.
- Cholera, mam ochotę na deser lodowy. — Niezadowolona ze swoich na te czasy dzikich pragnień ruszyła w dalszą wędrówkę przez morze ruin.


2 komentarze :

  1. No tak, świat skończony, a Alicji się marzą takie iście królewskie w tych czasach zachcianki :D Przez Ciebie musiałam do sklepu iść, a tak na marginesie mam nadzieję, że coś uda nam się napisać razem w przyszłym czasie, co Ty na to?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam zawsze chętnie, ale ostatnio jestem tak zawalona różnymi rzeczami, że nie wiem czy znajdę czas xD

      Usuń