20.07.2015

Lis i złodziej.

 Lenistwo wygrało. Za wszelakie błędy przepraszamy. Zedytuje to przy najbliższej możliwości. 
Enjoy.

 Mimo, że w Warszawie liczba Biedronek przewyższała ilość mieszkańców, to jednak po wojnie, nie wpisały się tak w krajobraz post-apokaliptycznego miasta. Na próżno było, więc szukanie uśmiechniętej stonki, jednak nie wątpliwe było, że jeść musiał każdy. Ale nie każdy dostęp do żywności miał. I właśnie Seweryn był tym nieszczęśliwcem, co problemem musiał głowę sobie zawracać. Tak, owszem, mimo upadku ekonomii, ludzkie przyzwyczajenia niezmierne, handlu nie wyparły, a przekształciły na chory wręcz biznes. Jak świat nie zmienił swoich nawyków, tak Seweryn nie pozbył się swej niechęci do wydawania pieniędzy. 
 Dlatego ulubił działania bardziej radykalne.
 Zamknięte obozy. Nie różniły się, co prawda od tych otwartych. Jakby nie licząc mnóstwa żołnierzy z wycelowanymi w ciebie gnatami i kamerami ustawionymi na 24/7. Nie groźne jednak wyrazy wyolbrzymionej bezpieczności, gdy z trudem przemknięcia rosły profity, jakie czekały w nagrodę. 
 Brunet przyległ do ściany. Mimo nocnej, bezksiężycowej ciemności wciąż obawiał się, że czyjeś niepowołane oczy mogły go zauważyć. Intruza, głodnego ich zapasów. Wsłuchiwał się w ciszę, nerwowo zerkając na lufcik wychodzący od kuchni. Wyczekiwał swego niezastąpionego towarzysza, który w zadaniu miał sprawdzić, czy nikt po drugiej stronie nie znajduje się. Po chwili czekania czarny kos, wygramolił się z na wpół przymkniętego okna, a brunet ruszył w stronę drzwi. O dziwo nie były zamknięte, albo przynajmniej przewleczone kilku calowym łańcuchem. Nie zawahał się jednak, tylko wszedł do kuchni w pełni wierząc Kossie. 
 Lisy znane są z wielu rzeczy. Niektóre wolą samotność, a jeszcze inne postanawiają zacząć nowe życie w pseudo obozach dla tych, którzy zdołali przetrwać, by łudzić się, że kiedyś nadejdzie lepsze jutro, a to jest jedynie złym snem, jaki w końcu minie. No cóż - tym razem pudło. Lisiasta podejmując już którąś z kolei próbę rozmowy z gubernatorem z prośbą o wypuszczenie jej poza mury ostoi bezpieczeństwa i tym razem poległa. 
Porozmawiamy jutro.
Przemyśl to.
Nie mam czasu.
Ona również nie ma czasu na użeranie się z takimi kretynami, którzy myśląc, że udało im się przeżyć mogą nagle wszystko poczynając od manipulowaniem innymi. Z tej właśnie racji postanowiła uciec i już nigdy więcej tu nie wracać. Apokalipsa? Jaka apokalipsa? Mówi się trudno, jeśli nagle wpadnie na ciebie zgraja martwych, czy pod nogami przebiegnie plamista. 
- Cholera, gdzie to jest - warknęła pod nosem, przeszukując kuchenne szafki w celu znalezienia broni, prócz jedzenia, które udało jej się zebrać do plecaka. Tym razem miała szczęście. Zero strażników, zero kogokolwiek, kto mógłby przeszkodzić jej w planach. 
Chyba...
 Przemknął, delikatnie stawiając każdy krok. Znał każdy mebel, każdy kabel, każdą cholerną łyżkę. Przygotowywał się.  Może zdawać się wariatem, niezrównoważoną personą głodną zarobku, ale mimo wszystkiego nie jest żadnym samobójcą. Analizuje, obserwuje, ocenia, dopiero działa. To też nie należało do przypadku, impulsu dyktowanego przez rozzłoszczony żołądek. 
- Jestem jak ten Robin Hood, czy jak tam się nazywał.- mruknął cicho, a jego twarz wykrzywiła się w paskudny uśmiech. Nie wiadomo do końca, czy mówił to do siebie, czy do ptaka, który gdzieś w tym mroku musiał się chować.- Tylko ja zabieram bogatym i oddaje biednym. A ja jestem bardzo, a to bardzo biedny.
 Wstrząsnął nim śmiech. Duszony z świadomością, że żarty może sobie opowiadać, ale nie za głośno, jeśli nie chce być bardziej podziurawiony niczym ser. A jeśli o jedzeniu mowa, nie patyczkując się dłużej dopadł pierwszą lepszą szafkę, z której ku uciesze pozyskał kilka sucharów, puszek i butelek wody. I wtedy, jakby tknięty zamarł. Wstrzymał oddech, nerwowo zerkając na ciemnice wokół siebie. Nie, nie przesłyszał się. Coś zaszczebiotało. Czyżby Kossa się pomylił? Nie zauważył? Niemożliwe. Jednak na wszelki wypadek ręką, jakby odruchowo dotknęła uchwytu broni.  
 Poprawiła skórzaną, znoszoną już rękawiczkę z obciętymi palcami, która zsunęła się nieco z jej dłoni przeszkadzając podczas grzebania po kuchennych meblach, gdy w tym samym czasie klnąc pod nosem niechcący strąciła z blatu jedną z zardzewiałych puszek, która z łoskotem opadła na ziemie i poturlała się przed siebie. Dziewczyna zastygła w pewnym momencie, kiedy to jej oczom ukazał się cień wysokiej postaci chowający się przy ścianie. Instynktownie sięgnęła po nóż, który chowała w kieszonce przy spodniach i zawiesiła przez ramie plecak przewidując sytuacje, kiedy to będzie musiała uciekać. Jeśli był to strażnik z bronią - miała mało szans, gdy jej jedynym kompanem był nóż.
 Oczy przyzwyczajone do mroku wyłapały w końcu źródło odgłosu. W pełni nie dając odpowiedzi, jednak na tyle, że Seweryn przygotować się mógł, że jak najbardziej humanoidalne to coś było. I jakby kobiece. Nie czas mu jednak głębiej się nad tym zastanawiać. Nie ograniczając się do głaskania broni, wyciągnął ją przed siebie, celownikiem błądząc w kierunku cienia.
- Kto tam?- warknął, starając się zabrzmieć, jak najbardziej pewny w swych działaniach. Dając jawny znak, że śmierć na płytkach kuchennych nie jest wymarzonym sposobem konania. Pojmanie też zachęcająco nie brzmi.
Cholera wie, kim ten ktoś mógł być. Dwa słowa nie dały potwierdzenia, iż na pewno jest to osoba przysłana przez gubernatora w celu upewnienia się, że zapasy są na pewno na swoim miejscu. Równie dobrze mógł to być uciekinier, tak samo szukający wolności jak ona, co - o ironio - brzmiało naprawdę idiotycznie. 
- A kto z drugiej strony? Pokaż się - syknęła, jednak ona swoich własnych zamiarów aż tak pewna nie była. Chciała tylko i wyłącznie dowiedzieć się kim był ów cień, a następnie spierdolić przy najlepszej okazji. Nóż kontra broń palna to nie najlepszy pomysł.
 Nie powstrzymał parszywego uśmieszku, który aż rwał się na usta, usłyszawszy słowa nieznajomej. Owszem, teraz był pewny, ze persona była płci pięknej. Głupiej, że ten o tak po prostu wyjdzie z bezpiecznego cienia, całkowicie wystawiając się. No, co może jeszcze ukłonić się ma? 
- A z drugiej strony ciemność, kochana.- odwarknął, nie powstrzymają się od złośliwości. Nie drgnął nawet, uparcie pozostawiając w swoim miejscu.- Zagubiony cień, który po prostu chce wziąć, co mu się należy, a następnie spierdolić, jakby dzień go gonił, ok?  
I słysząc jego ostatnie słowa nagle opuściła nóż, diametralnie zmieniając swoje nastawienie do nieznajomego. Fakt faktem, powinna być ostrożniejsza, słuchać swojego rozumu i któregoś tam zmysłu, jednak nie miała teraz na to czasu. Jeśli mówił prawdę, miała szanse, którą mogła wykorzystać. Yolo, raz się żyje, czy jakoś tak to szło. 
- Czyli nie jesteś od nich? - spytała tak dla pewności, może głupio, jednak wolała.
 Skrzywił się lekko, starając skupić w całość to, co usłyszał. „Od nich.” Czyli nieznajoma nie mogła być z ochrony, jeśli użyła takiego określenia. Bo, o kogo by mogło jej chodzić? Chłopak pchany nagłym odpływem adrenaliny, która ustąpiła wraz z świadomością, że raczej życia tu nie utraci, no przynajmniej przez nią, opuścił jedną dłoń. Drugą niezmiernie trzymał na pistolecie. Szybkim ruchem porwał latarkę przypiętą u boku, unosząc ją nad głowę, rozświetlając tym pomieszczenie. Może głupio, przecież ktoś mógłby go zauważyć. Ale w sumie miał to już w dupie. Jakby chcieli tu przyjść, to już dawno sprowadziłyby ich tu odgłosy rozmowy.
- A czy ci wyglądam?- uśmiechnął się, sadystycznie skupiając wiązkę światła na rudowłosej, oślepiając ją lekko. Tak zapobiegawczo, jakby chciała mu, no nie wiem, przypieprzyć za sam krzywy zgryz.
Warknęła zirytowana, błyskawicznie osłaniając ramieniem twarz by osłonić oczy przed wiązką światła jaka je zaatakowała. No tak, teraz mogła mieć pewność, iż chłopak był jedynie amatorem szukającym jedzenia, a nie kimś kto ma zamiar wpakować jej kulkę w łeb za same zamiary. Chociaż pewna w stu procentach nigdy być nie mogła. 
- Bardzo śmieszne - burknęła, dopiero po chwili delikatnie wychylając tęczówki zza bezpiecznej ostoi przed światłem latarki. Teraz jak na złość nie mogła ujrzeć kompletnie nic, nawet cienia nieznajomego, który gdzieś tam jeszcze stał. Spod zmrużonych powiek starała się dojrzeć, choć jego sylwetkę, by móc wzrok skierować na niego samego, lecz z marnymi skutkami. 
- Nie masz zamiaru tu zostawać, nie? Masz jakiś cel? Kierujesz się gdzieś?
- Mój cel ogranicza się tylko do zwiania stąd, jak najszybciej. Obskurnie tu macie.- podsumował zgryźliwie. Wyłączył latarkę, usłużnie przestając gnębić oczy nieznajomej, teraz w pełni wierząc, że jest po prostu nieszkodliwa. Zebrał jeszcze ostatnie puszki z upodobanej szafki uznając, że tyle styknie na parę dobrych dni.- No wiesz, miło było poznać. Fajnie, że się nie pozabijaliśmy, ale no wiesz, buzia na kłódkę. Wcale post-apokaliptycznego Mikołaja nie widziałaś. Zebrał ciasteczka, a w prezencie nie pociągnął za spust i teraz musi już spadać.- zasalutował jeszcze na zakończenie wywodu i jak obwieścił poprzednio ruszył w kierunku wyjścia.
 - Chwila, czekaj! - oprzytomniała nagle, zabierając swoje rzeczy i podbiegając do ów cienia, który na szczęście nie okazał się być jednym z tych, którzy najchętniej podaliby ją gubernatorowi na tacy. - Mogę iść z tobą? Sama miałam zamiar zrobić stąd wypad - wyjaśniła pośpiesznie, teraz dopiero dochodząc do faktu, że chłopak jest od niej wyższy równo o głowę, przez co chcąc nie chcąc musi spoglądać w górę. Przez panującą w pomieszczeniu ciemność nie mogła jednak dojrzeć większych szczegółów w jego wyglądzie, co w sumie mogła zostawić na potem.
 Przyłożył palec wskazujący do brody, kilkakrotnie w nią pstrykając. Wzrokiem przy tym błądząc, gdzieś po suficie, jakby szukając tam odpowiedzi na pytanie. Chodź od początku wiedział, co odpowie.- Nie.- uśmiechnął się złośliwie do dziewczyny, stroniąc w słowach. Nie ma zamiaru nikogo niańczyć, ani mieć czyjkolwiek oddech na szyi. Kossa mu wystarczy. Poprawił torbę wadzącą przez swój ciężar i ruszył dalej.  
 Zacisnęła usta w wąską linie, mieląc w ustach siarczyste "pieprz się", lecz powstrzymała się w ostatniej chwili, biorąc głęboki oddech. 
- Nie będę gadać, słowo lisa - przyłożyła pięść do piersi, niby w akcie potwierdzenia swoich słów. Prawda była taka, że najzwyczajniej w świecie nie chciała zostawać sama. Przyzwyczaiła się do towarzystwa ludzi w mieście, toteż bała się, że na zewnątrz po tym czasie po prostu sobie nie poradzi. Nie oznaczało to jednak, iż nie umiała się obronić, a to, że walkę starała się omijać jak tylko mogła. Szczególnie nie przepadała za towarzystwem martwych, jak zapewne każdy, czy innych potworów stworzonych przez choroby. 
    Dominika planując swoją ucieczkę poza mury wiedziała, że nie będzie łatwo, to jest jasne i oczywiste. Nie chcąc wybierać życia w zamknięciu postanowiła zaryzykować, by tułać się wśród martwych. Teraz jednak, gdy los podsunął jej taką okazje potowarzyszenia komuś nie mogła jej po prostu zmarnować.
 Seweryn westchnął nadto głośno i nadto w tej czynności przesadzając. Warknąć wewnętrznie chciał już pytanie, pokroju, czy uszy niedomyte, albo czy w suahili się odezwał, ale zrezygnował po chwili uważając to za zbędne.- Dla mnie to możesz nawet zamilknąć na wieki, lisku.- zaszczebiotał z słodyczą w głosie przesadzając.- Nie wiem, co cię kieruje w życiu i jak bardzo jesteś zdesperowana, aby zaczepiać obcego faceta, ale nic mnie to nie obchodzi. Ja osobiście spadam i to w takiej ilości towarzyszy, z jakim tu wszedłem.    
 Dziewczyna zmrużyła delikatnie swoje brąz tęczówki, z założonymi na piersi rękoma wpatrując się w plecy oddalającego od niej chłopaka. Widocznie zbyt mocno łudziła się, że negocjacją uda jej się namówić nieznajomego, aby wziął ją ze sobą. I to wcale nie przemawiało za tym, że bała się wyjść sama... No, może trochę... Bardziej niż może trochę... Tak czy siak, potem w każdej chwili mogła zniknąć, oddalić się i bezproblemowo zacząć podróż na własną rękę, a takiej okazji jak ta nie mogła przepuścić. Czas więc pokazać się nieco od rudej strony. 
- Wyjdziesz, zacznę się drzeć - zaczęła po chwili - tak głośno, że zwołam tu całą straż z okolicy, a gdy przyjdą jak myślisz, dla kogo będzie to niemile spotkanie? Teoretycznie jestem stąd, teoretycznie moje rzeczy mogą nagle okazać się twoimi, a ja mogę przyłapać się na gorącym uczynku, gdy okradasz miasto z jego zapasów. Chociaż można też inaczej - zakończyła swój monolog, wpychając sobie palce do ust z zamiarem głośnego gwizdnięcia.
 - Nie!- kątem oka przysiądź mógł, że widział, jak dziewczyna czyni gest, który w skutkach zwołałby smętnych panów. Tych uparcie niepotrafiących pojąć, ze z bliźnim dzielić się trzeba, a zwłaszcza z nim. Złowroga groźba, szantażem cuchnąca, przepełniła panicznym strachem tak, że doskoczył do wredoty, niemalże chcą jej te palce wygiąć. Powstrzymał się jednak, tylko zaciśniętymi pięściami wymachując.- Znaczy no, bo co te nerwy.- uśmiechnął się sztucznie, chodź wewnętrznie udusić pragnął. Wziął jeszcze jeden wdech na uspokojenie i wydech, aby zebrać myśli, po czym rzekł w swej łasce. A raczej w przymuszeniu:- Dobrze. Niech ci będzie. Co mi tam szkodzi. Najwyżej później, gdzieś cię sprzedam.- wywód zakończył najpaskudniejszym uśmiechem, jaki potrafił uczynić, jeszcze z nadzieją żyjąc, że dziewczyna uzna go za wariata i daruje sobie głupie pomysły. 
I nagle diametralnie zmieniła nastrój, wyciągając paluchy z paszczy i uśmiechając się słodko, gdyby nigdy nic. 
- Świetnie, że się dogadaliśmy - ucięła krótko, poprawiając plecak zsuwający się z jej ramienia, zadowolona z tego, że udało jej się dopiąć swego. - Myślę, że możemy już iść. Jeśli zejdą się tamci, nie będzie przyjemnie - powiedziawszy to minęła chłopaka i wyskoczyła z pomieszczenia w jeszcze gęstszą ciemność jaka panowała na zewnątrz.

2 komentarze :

  1. Jeśli chodzi o moje opowiadanie to muszę przyznać, ułatwiliście mi pisanie xD Dobrze się czytało, była chwila napięcia. Czekam na dalszy ciąg, tym razem już wspólnej historii xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Prosimy o wrzucanie reklam do zakładki "sojusze", dziękujemy :)

    OdpowiedzUsuń